wtorek, 19 kwietnia 2022

Dwie noce wigilii MARIA KONOPNICKA

 Jak wia­nu­szek srebr­nych pu­chów,

Co na zie­mi spa­da skroń,
Tłum le­ciuch­nych, bia­łych du­chów
Przez błę­kit­ną leci toń...
Do­brą wieść
Śpie­szy nieść
Tym, co we łzach — tym, co w tru­dzie
Nocą ciem­ną śnią o cu­dzie...
Ach! zbudź­cie się, smut­ni lu­dzie!
A ty dzwoń,
Wie­trze ci­chy:
Niech mgła bla­da
Z gwiazd opa­da,
Niech roz­bły­sną świa­tów roje,
Jako peł­ne słońc kie­li­chy,
Co nam ogniem poją du­chy!
Nie­chaj zie­mia pchnie swe ru­chy
Na gwiaź­dzi­stych szla­ki dróg...
A ty dzwoń,
Serc tę­sk­no­to!
Strza­łą zło­tą
Leć w nie­bio­sy,
Na błę­kit­ny próg!...
Nie­chaj dłoń
Wznie­sie w górę
Sta­rzec drżą­cy, si­wo­wło­sy;
Niech za­kli­na dżdżo­wą chmu­rę,
By wy­da­ła w per­łach rosy
Smut­nej zie­mi od­ku­pie­nie...
Nie­chaj pierś po­tęż­na mło­dzi
Żarem swo­im prze­tli cie­nie,
W hymn za­mie­ni jęk i zgrzyt,
Więź­niów nocy wy­swo­bo­dzi,
W czyn skrysz­ta­li dusz pra­gnie­nie,
Niech przy­śpie­szy świt!

Ach! już idzie — ach! już wscho­dzi!
Ach! już bły­ska jutrz­nia boża!
Już się pło­ni wschód od mo­rza,
Łuną ja­sną, wiel­ką, bia­łą,
Drżą­cą w bły­ski ró­żo­wa­we...
Zie­mio! zie­mio! wstań: już dnie­je!
O, ty bę­dziesz wy­słu­cha­na!
Na ko­la­na... na ko­la­na...
Grom... za­ćmie­nie... ave! ave!
A sło­wo się cia­łem sta­ło.

Chór w po­wie­trzu:
Bóg się ro­dzi — moc tru­chle­je,
Pan nie­bio­sów ob­na­żo­ny...


II.
Jak­że dziś ciem­no! Czyż gwiaz­dy nie­bie­skie
Już się wy­tli­ły i zga­sły w błę­ki­cie?
Czy noc zwi­nę­ła za­sło­ny kró­lew­skie,
By lu­dzie spa­li o świ­cie?
Jak­że dziś ciem­no! I zie­mia tu ma­rzy
O słoń­cu — wiel­kiem, dja­men­to­wem słoń­cu,
Co cho­dzi w bla­sków ży­wią­cych ko­ro­nie...
Kie­dyż to bę­dzie?... Ha! po lat ty­siącu,
A może — po lat mil­jo­nie —
A może ni­g­dy... Może, gdy wy­ga­sną
Ostat­nie, ską­pe bły­ski ide­ału,
U bia­łych ko­lumn ludz­ko­ści oł­ta­rzy
Lu­dzie cho­dzą­cy ostroż­nie, po­ma­łu,
W ciem­nej, okrop­nej, bez­gwiazd­nej ciem­ni­cy,
Przy łu­nie ja­kiejś krwa­wej bły­ska­wi­cy
Będą mó­wić: »Jak nam ja­sno!«
I tak przy­wyk­ną już du­chem do mro­ków,
Że na wschód zo­rzy wo­łać będą: »Gore!«
I będą chro­nić oczy swo­je cho­re
Od tych pro­mie­ni, co biją z źre­ni­cy
Ostat­nich świa­tła pro­ro­ków.
Za­po­mną, że im Bóg obie­cał z nie­ba
Dać dzień wie­czy­sty — je­śli świt zdo­bę­dą
I sta­ną, jako zga­szo­ne po­chod­nie,
I w cie­niach nocy do­bi­jać się będą
Przez dziw­ne, słoń­cu nie­zna­jo­me zbrod­nie
O nędz­ny ka­wa­łek chle­ba!
Zie­mia za­sty­ga... jej wie­niec z pro­mie­ni
W po­kład się żuż­li i po­pio­łów mie­ni.
Ja sam — ileż­to bla­sków na mej dro­dze
Zgu­bi­łem! — W za­mian cóż ta­kie­go wzią­łem?
Kil­ka pchnięć w ser­ce... i dziś — z chmur­nem czo­łem,
Jak król, co stra­cił swą ko­ro­nę, cho­dzę
Po tej za­ćmio­nej zie­mi...
Boże!... Boże!...
Kogo ja wo­łam?
Jaka to noc ciem­na!
Choć­by w tej chwi­li przez kra­ter buch­nę­ła
Sy­czą­cych ża­rów ko­lum­na pod­ziem­na
I roz­pa­li­ła wiel­kie lawy mo­rze
I oce­any pło­mie­niem za­ję­ła
I w skrach ci­snę­ła w po­bla­dłe nie­bio­sy
Łunę strasz­li­wą, krwa­wą, jako wło­sy

Ogni­ste — w wiel­kim tym, czar­nym prze­stwo­rze
Jesz­cze by­ło­by ciem­no...
Boże!... Boże!...

Wie­czor­na gwiaz­da wscho­dzi... jaka drżą­ca!
Tuli się w rąb­ki ciem­ne­go błę­ki­tu...
Ach! gwiaz­da tyl­ko — gdy nam trze­ba świ­tu!
Gwiaz­da — gdy nam trze­ba słoń­ca!
Nie­gdyś pro­my­czek ten był srebr­nem ha­słem
Po­mię­dzy Bo­giem — a mło­dzień­czym du­chem...
Lecz dzi­siaj — pa­trzę nań z ser­cem wy­ga­słem,
Okiem zmą­co­nem i su­chem...
Dziw: bla­da gwiazd­ka ro­śnie, po­tęż­nie­je,
Pę­kiem pro­mie­ni od wscho­du wy­bie­ga
I go­re­ją­cym bla­skiem swym za­że­ga
Ga­sną­ce du­cha na­dzie­je...
I sta­ję przed nią nie­my — i wzru­szo­ny...
Chór w po­wie­trzu:
Bóg się ro­dzi — moc tru­chle­je,
Pan nie­bio­sów ob­na­żo­ny!...

Co za głos!... Ja­kież wy­wo­ła­łem mary?
Ci­cho!... To oj­ciec mo­dli się z cze­lad­ką...
Ach! wi­dzę wio­skę — i dwo­rek nasz sta­ry,
Wiel­kie ogni­sko, co świe­ci i grze­je,
Ja­rzą­cą, stroj­ną cho­in­kę dla dzie­ci...
Dzia­da si­we­go, jak bia­ły opła­tek...
I dym błę­kit­ny, co wije się z cha­tek...
I gwiazd­kę, któ­ra im świe­ci...
...Miał­że­by jesz­cze łzy — wy­dzie­dzi­czo­ny?...
Chór w po­wie­trzu:
Ogień krzep­nie — blask ciem­nie­je,
Ma gra­ni­ce Nie­skoń­czo­ny...

Dość!... dość, na Boga!...
Mat­ko! moja mat­ko!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz