niedziela, 22 maja 2022

Życzenia od Mikołaja

 



Pewnego razu do małego domku na skraju lasu, wpadł przez komin Święty Mikołaj.

- Ho, ho, ho - wykrzyknął, otrzepując się z kominowej sadzy - przyszedłem życzyć wam Wesołych Świąt. Wielu radosnych przeżyć, inspiracji do działania, wytrwałości, kolorowych myśli, siły i aby każde oczekiwanie stało się spełnieniem.

Potem zaczął wręczać prezenty a na koniec dodał:

- I pamiętajcie o jednym. Jestem w pobliżu was każdego dnia. Codziennie wręczam wam najróżniejsze czarodziejskie prezenty i prezenciki. Będę najszczęśliwszy na świecie, kiedy to będziecie zawsze zauważać.

W mieście Betlejem

 W mieście Betlejem dzisiaj nowina,

Dziewica Maria zrodziła Syna.
W żłobie ubogim, w wielkiej pokorze,
Kładzie się dla nas Dzieciątko Boże.

Chóry anielskie pieśni śpiewają,
Radosne wieści dla wszystkich mają.
Najpierw ubodzy śpieszą pasterze,
I pokłon dają dzieciątku szczerze.

Potem ze wschodu za gwiazdy blaskiem,
Królowie idą po Bożą łaskę.
Dary bogate Jemu przynoszą,
Błogosław ludzi, serdecznie proszą.

Gwiazda na niebie światu wciąż głosi,
Że Jezus szczęście nam dziś przynosi.
Śpieszmy więc także witać Chrystusa,
Niech mówi Jemu pokorna dusza;
Jezu przemiły bogactw nie mamy,
Więc skromne dary dziś Tobie damy.
Skarb najcenniejszy przyjmij już teraz,
To wiara serca i miłość szczera.

Sąsiedzi

 



"Na naszej klatce schodowej mieszka staruszka.
Pięć lat temu straciła męża, córkę, zięcia i wnuków w wypadku. 
Kiedy tydzień przed świętami wracałam do domu, 
na drzwiach klatki schodowej zobaczyłam ogłoszenie napisane odręcznie:

„Zgubiłam 100 złotych. 
Uczciwego znalazcę proszę o zwrot do mieszkania nr 76, 
emerytura bardzo skromna, nie mam na chleb.”

Mieszkanie nr 76 to lokal tej starszej pani. 
Wyjęłam z portfela 100 złotych, odłożone na prezent dla mamy, 
i zapukałam do drzwi mieszkania nr 76. 
Kiedy oddałam staruszce pieniądze, rozpłakała się i powiedziała:

- Jesteś dwunastą osobą, która przyniosła mi pieniądze. Dziękuję.

Uśmiechnęłam się i poszłam do windy, a wtedy starsza pani dodała:

- Córeńko, zdejmij, proszę, to ogłoszenie z drzwi, to nie ja napisałam… - starsza pani stała przed drzwiami swojego mieszkania i płakała."

Dziewczyna poprosiła, aby ta historia poszła w świat. Aby ci, którzy nie widzą w innych nic dobrego – dowiedzieli się, że na jej klatce schodowej mieszka co najmniej 12 wspaniałych osób.

Przepis na Dobre Święta

 



Składniki:
  • 50 dag modlitwy,
  • 1 kg wiary w Pana Jezusa,
  • 20 dag oczekiwania,
  • 20 dag radości,
  • 12 dag życzliwości,
  • 1 spowiedź,
  • 1 dag miłości oczyszczonej,
  • 2 łyżki ofiarności.


Przepis:
Modlitwę wymieszać z miłością oczyszczoną i wiarą,
zrobić zagłębienie i wlać życzliwość.
Zagnieść ciasto i rozwałkować na grubość około 3 mm.
Wycinać kształty jakie kto potrafi i lubi.
Ciastka piec w nagrzanym miłością, dobrocią i ciepłem piekarniku przez około 10 minut.

Po paru dniach można je dowolnie ozdabiać dobrymi uczynkami

Pragnę Cię Jezu

 



Tesknię do Ciebie Jezu Malusieńki,
Przybędziesz wkrótce do serca mego stajenki.
Pragnę wspaniale przygotować się na to spotkanie,
Wiem, że Ty też czekasz na nie.

Pragnę o mój Jezu Ukochany
Abyś i przez innych był oczekiwany.
Pomóż mi być światłem dla bliźniego,
Mówić o Twej milości, jaką żywisz dla każdego.

Chcę sprawić Ci radość, mój Boski Zbawicielu
I przyprowadzić do Twego żłobka wielu.
Wyciągnij do nas swoje rączki Boże Dziecię,
Tak wiele zbłąkanych dusz jest na tym świecie.

Pobłogosław nam Jezu Nowonarodzony,
W ubogim żłobeczku położony.
Pan Bóg dał nam Ciebie Maleńkiego,
Abyś znalazł mieszkanie w sercu każdego.

Maryja nad Tobą pochylona
Bierze Cię w matczyne ramiona,
I choć tak bardzo Cię miłuje
Z radością światu przekazuje

Pragnijmy przyjąć Jezusa Maleńkiego
On jest Synem Boga Naszego.
Maryja, Świtęa Mateczka nasza,
Do otwarcia serc dla Dzieciątka zaprasza


- Alina Piestrzeniewicz

Orędzie z groty betlejemskiej

 "Narodziłem się NAGI, mówi Bóg,

abyś ty potrafił wyrzekać się samego siebie.
Narodziłem się UBOGI,
abyś ty mógł uznać mnie za jedyne bogactwo.
Narodziłem się W STAJNI,
abyś ty nauczył się uświęcać każde miejsce.
Narodziłem się BEZSILNY,
abyś ty nigdy się mnie nie lękał.
Narodziłem się Z MIŁOŚCI,
abyś ty nigdy nie zwątpił w moją miłość.
Narodziłem się W NOCY,
abyś ty uwierzył, iż mogę rozjaśnić każdą rzeczywistość
spowitą ciemnością.
Narodziłem się W LUDZKIEJ POSTACI, mówi Bóg,
abyś ty nigdy nie wstydził się być sobą.
Narodziłem się JAKO CZŁOWIEK,
abyś ty mógł się stać synem Bożym.
Narodziłem się PRZEŚLADOWANY OD POCZĄTKU,
abyś ty nauczył się przyjmować wszelkie trudności.
Narodziłem się W PROSTOCIE,
abyś ty nie był wewnętrznie zagmatwany.
Narodziłem się W TWOIM LUDZKIM ŻYCIU, mówi Bóg,
aby wszystkich ludzi zaprowadzić do domu Ojca."

- Lambert Noben




Opowiadanie wigilijne

 


"Tylko pamiętaj: musisz być szczególnie grzeczny w czasie Adwentu,
bo inaczej nie narodzi się dla ciebie Pan Jezus ".


Janek pamiętał o tym dobrze, ale nie wiedział, co to znaczy.
Wstydził się zresztą, że taki jest niemądry i nie śmiał nikogo pytać.
Bo co to znaczy, że Pan Jezus nie narodzi się dla mnie.
Jak się narodzi, to się narodzi dla wszystkich.
Zresztą co to znaczy, że się narodzi?
Przecież raz już się narodził.
Czy można się drugi raz narodzić?
A może naprawdę tylko wtedy się dowiem, kiedy będę szczególnie grzeczny?

I w gruncie rzeczy starał się być grzeczny w Adwencie.
Najpierw, jak rokrocznie, czekał na przyjście świętego Mikołaja.
Prawdę mówiąc nie wiedział, jak to jest z tym świętym Mikołajem.
Kiedyś w szkole nieopatrznie wyrwało mu się jakieś takie zdanie o świętym Mikołaju. Kolega, którego bardzo nie lubił, i który Janka  też nie lubił, i przezywał go "ślamazara", zaczął wykrzykiwać:
- Patrzcie, jeszcze jeden, co wierzy w świętego Mikołaja.

Zresztą już wcześniej o tym mówili inni koledzy, że to nie żaden święty z nieba przychodzi z podarkami, tylko rodzice je podkładają.
Na wszelki wypadek spytał mamy:
- Mamo, czy przyjdzie do ciebie święty Mikołaj?
- Nie. Święty Mikołaj przychodzi do dzieci. Tylko czasem przychodzi do starszych.
- To do ciebie też nie przyjdzie?
- Nie.
Janek zmarkotniał. Po chwili zapytał:
- A co chciałabyś dostać od świętego Mikołaja?
Mama nie wiedziała.
- No powiedz co. Może chusteczki do nosa. Ja mam takie piękne.
Pamiętasz, w tamtym roku otrzymałem od babci na imieniny.
Ale ich nie używałem, bo mi było żal. A tobie się bardzo podobały. Dobrze?
- Dobrze - odpowiedziała mama.
- Tylko jak to zrobimy? Bo ty nie możesz o tym wcześniej wiedzieć.
Wobec tego podłożę ci pod poduszkę, a tobie będzie wolno tam dopiero zaglądnąć w nocy. Dobrze?
- Dobrze - mama się zgodziła.
- No a tatuś? Żeby mu nie było smutno. To może ja dla niego kupię skarpetki i tak samo zrobię.

W wieczór świętego Mikołaja Janek przyrzekał sobie, że nie będzie spał.
Że musi przekonać się, czy to święty Mikołaj przychodzi, czy nie.
Czytał jeszcze długo w łóżku, aż go mama upomniała.
Zgasił światło, ale starał się czuwać. Początkowo nawet nie był śpiący.
Potem jednak oczy same mu się zamykały.
Walczył całym wysiłkiem woli, aby nie zasnąć.
Nawet przez chwilę palcami przytrzymywał powieki.
Specjalnie, żeby się rozbudzić, przypominał sobie rozmaite śmieszne historie, ale nic nie pomagało. Wreszcie powiedział sobie:
"Zdrzemnę się na małą chwilkę. Tylko na moment".

Zbudził się w głębi nocy. W pierwszej chwili nie wiedział dlaczego, ale zaraz przypomniał sobie, że miał czuwać, bo chciał zobaczyć świętego Mikołaja. "Czy tylko on nie przyszedł wtedy, kiedy spałem?" Pocieszał się, że niemożliwe. "Przecież to była tylko chwilka".
W tak krótkim czasie święty Mikołaj nie mógł przyjść. A może jednak? Sięgnął ręką pod poduszkę. Uspokojony stwierdził, że nie ma tam nic. Ale posłyszał jakiś delikatny szelest papieru nad głową.
Sięgnął tam i namacał paczkę. Serce zaczęło mu się tłuc z wrażenia. Usiadł na łóżku, paczkę położył przed sobą na kołdrze i zaczął powoli, możliwie najciszej rozwiązywać sznurek. Ale nie bardzo sobie mógł z tym poradzić. Chciał jak najprędzej dostać się do środka, zaczął szamotać się z węzełkiem i wtedy obudziła się siostra.

Tym lepiej, bo już nie trzeba było siedzieć w ciemności.
Można było zaświecić lampkę nocną. Po cichutku, żeby nie zbudzić rodziców, wygrzebał się z łóżka, uklęknął na krześle, paczkę położył na stole i zabrał się do rozpakowywania.
Siostra naśladowała go dokładnie. Też wyszła z łóżeczka, też uklękła na krześle. Spostrzegł, jak swoim zwyczajem z przejęcia wysunęła języczek, przygryzła zębami i rozwijała powolutku, uważnie papier, aby nie szeleścić. Ale na nic to się nie :zdało.

Nagle drzwi otworzyły się i wpadła do pokoju mama w nocnej koszuli. Porwała go w objęcia mówiąc:
- I do mnie przyszedł święty Mikołaj, popatrz, co mi przyniósł.
Pokazała mu chusteczki do nosa. Potem przyszedł tatuś, przytulił go i pokazał mu skarpety, które on wieczorem podłożył tatusiowi pod poduszkę. Chociaż naprawdę Janek nie był już taki pewny,
czy to były te same, które on kupił, czy też "świętomikołajowe" - podobne wątpliwości miał odnośnie chusteczek mamy.
Ale nie było czasu na namyślanie się, bo mama zaraz wsadziła z powrotem jego i siostrę do łóżka.

Poprawiła, jak to miała w zwyczaju, kołdrę koło szyi i przy nogach "żeby nie wiało", pocałowała, go, zrobiła mu krzyżyk na czole, zgasiła światło, powiedziała:
- Śpijcie już, śpijcie, bo jutro szkoła - i wyszła po cichu wraz z tatą.

Długo nie mógł usnąć. Jeszcze chwilę szeptali sobie z siostrą rozmaite piękne rzeczy. Potem ona zasnęła.
Usłyszał jej głęboki, regularny oddech. Wobec tego patrzył w ciemność i myślał sobie, że chyba bardziej się cieszy z tego, że sprawił mamie i tatusiowi radość, niż z tego, co on sam otrzymał. A właściwie to było i tak, i tak: cieszył się ż tego jednego iż tego drugiego.

Potem jakoś samo przyszło mu na myśl, że pastuszkowie i trzej królowie też musieli się cieszyć, gdy złożyli Panu Jezusowi dar.
Jeszcze wpatrywał się tak po swojemu w ciemność przymrużonymi oczami, widział sznury kolorowych koralików zbiegających z góry na dół i migających wszystkimi barwami, i zasnął.

Po Mikołaju jak co roku zaczęło się przygotowywanie do Bożego Narodzenia. Wieczorami, gdy tylko była jakaś godzina wolna, gdy odrobione były wszystkie zadania i wykonane to, co do niego należało w domu, Janek wyciągał wraz z siostrą pudła z zabawkami z ozdobami choinkowymi i zabierał się do roboty.
Po kolei, pudło za pudłem.
Po otworzeniu każdego z nich okazywało się, jak wiele jest do zrobienia. Chociaż poprzedniego roku bardzo uważnie zdejmował zabawki z drzewka i z pomocą mamy wkładał do pudła, to jednak były one bardzo zniszczone.

Wobec tego na nowo robił wydmuszki i malował na nich twarze pajaców, od góry dolepiał im szpiczaste czapki, a od dołu brody. Wycinał z kolorowego papieru pawie oka, robił jeże wbijając w korek szpilki z ponawlekanymi koralikami, a co najważniejsze - wiązał łańcuchy.
I to rozmaite: ze słomek i z bibuły, ale najmilsze, najprostsze i najtrwalsze były zawsze te same "prawdziwe" łańcuchy sklejane z wąskich pasków kolorowego papieru. Na koniec trzeba było złocić orzechy, powbijać patyczki, przywiązać niteczki. Robota była długa i na pozór uciąźliwa. Przynajmniej tak się mamie zdawało, bo niejednokrotnie przypominała i nakazywała, aby zaprzestać tej pracy.

Ale Janek dziwił się mamie, że tego nie rozumie.
Przecież przygotowywanie zabawek na drzewko to była czysta radość i on sam najchętniej codziennie siedziałby wieczorami nad tymi kolorowymi i migocącymi cudownościami.
Jeżeli tę robotę odkładał na koniec swoich zajęć to tylko dlatego, że wiedział, że najpierw trzeba było wykonać swoje codzienne obowiązki.

Pamiętał dobrze to, co mu mama powiedziała na początku Adwentu: "Jak będziesz niegrzeczny, to się nie narodzi dla ciebie Pan Jezus". Wobec tego starał się być grzeczny.
Gdy już wszystkie zabawki były przygotowane, posegregowane, powkładane do nowych, świeżych pudeł, zabrał się do najprzyjemniejszej roboty: do odnowienia szopki.
Odwinięta z papierów, w które była w ubiegłym roku zapakowana, okazała się do niczego: gwiazda była pogięta, szybki podarte, a pasterze i święty Józef byli trochę osmoleni.
Jeżeli co, to mogła tylko zostać Matka Boska i Dzieciątko Jezus.
Wobec tego trzeba się było postarać o nową słomę na dach i wreszcie zelektryfikować stajnię - jeżeli nie na transformator, to przynajmniej na baterie - bo świecić świeczkami w tych czasach, to już wstyd.

Tymczasem na ulicach coraz bardziej rozkręcał się świąteczny ruch.
Na wystawach były rozmaite święte mikołaje z długimi brodami i krótkimi, ubrane w niebieskie szaty albo czerwone, aniołowie jak prawdziwi, gałęzie jodły z bańkami, świeczkami, prezenty poowijane w kolorowe opakowania, przewiązane błyszczącymi wstążeczkami, przygotowane tak, żeby tylko przyjść, kupić i podłożyć pod choinkę.

Wszystkie napisy mówiły o zbliżających się świętach.
Popołudniami nawet trudno było wejść do sklepów, bo tylu ludzi wchodziło i wychodziło, przepychało się i potrącało spieszyło się, by zdążyć nie wiadomo gdzie i po co.
Na placach wyrosły kolorowe stragany, gdzie sprzedawano włosy anielskie, gwiazdy, rozmaite cukierki. Wreszcie pojawiły się obok straganów choinki świerkowe, jodłowe, małe, malutkie i całkiem duże. Te lubił najbardziej. Gdy tylko wychodził po zakupy, korzystał z każdej okazji, by podejść do nich, dotknąć ich gałęzi.

"Co to znaczy, że Pan Jezus ma się dla mnie narodzić?"
Ta myśl towarzyszyła mu wciąż wtedy, gdy patrzył na wystawy świąteczne, na ludzi spieszących się.
Na koniec tatuś przyniósł do domu choinkę. Uprosili go wraz z siostrą, żeby choinkę postawić tymczasem w ich pokoju.
Stała piękna, zielona, pachnąca lasem i żywicą, i czekała, tak jak on, na święta. Nawet wtedy, gdy już zgasło światło i trzeba było spać, chociaż nie można było jej widzieć w ciemności, dobrze mu było z nią.

Aż przyszedł dzień wigilijny. Dom był pełen zapachów rozmaitych zup, ciast, pieczeni. Tylko nie wiadomo dlaczego od samego rana było wszystko w pośpiechu i na wszystko za późno, choć do wieczora była cała masa czasu.

Mama co chwila ostrzegała, że trzeba z nią obchodzić się ostrożnie,
bo może im obojgu urządzić, lanie, a jak dzieci w Wigilię dostaną lanie, to będą je dostawały cały rok.
Przypominała, że diabeł dzisiaj wszystko robi, żeby ludzi zezłościć, bo chce popsuć święta.

I mimo to doszło do tego, przed czym mama ostrzegała, doszło do awantury. Oczywiście przez siostrę, którą Janek musiał lekko ukarać. Ona uderzyła w ryk, jak zwykle nie wiadomo o co.
Faktycznie zaczęła jej lecieć krew z nosa, ale przecież nic wielkiego się nie stało. W to niepotrzebnie wmieszała się mama. Janek usiłował spokojnie mamie wytłumaczyć, jak było z siostrą od początku do końca, wtedy mama upomniała go, żeby na nią nie krzyczał, bo nie ma prawa podnosić na nią głosu.
W to z kolei wkroczył najzupełniej niepotrzebnie tata, zaczął krzyczeć, żeby Janek natychmiast przeprosił mamę. Nie chciał słyszeć żadnych wyjaśnień. Krzyczał tylko bez przerwy:
- Przeproś, bo dostaniesz lanie!

Nie dochodziło do niego zupełnie to, co Janek wciąż powtarzał, że chętnie przeprosi mamę, jak tylko będzie wiedział za co. No i oczywiście wszystko skończyło się wielkim laniem.
Janek wrzeszczał wniebogłosy i to wcale nie dlatego, żeby go bardzo bolało, tylko uważał, że dzieje mu się krzywda, bo na lanie nie zasłużył. Potem musiał chwilę stać w kącie, a co najgorsze, mama się na niego obraziła i nie chciała się do niego odzywać, chociaż on próbował na wszystkie sposoby. Wobec tego Janek też się na mamę obraził.

- Jeżeli mama się nie chce odzywać, to nie musi, ale on do mamy też nie będzie mówił nic. Może milczeć, tak jak mama, i udawać, że mamy nie dostrzega, tak samo jak ona jego.

- A więc było gorzej niż źle i to w dodatku w taki dzień.

Najbardziej był wściekły na siostrę, która naraz stała się ta dobra, najukochańsza i do tego pokrzywdzona. Do pasji doprowadzało go to, że chciała spełniać rolę pośrednika między nim a mamą.

Tak już zostało do samego wieczora. Namyślał się, czy by nie pójść z domu, żeby nie zasiadać przy stole wigilijnym. "Może wtedy by sobie przypomnieli o mnie".
Ale właściwie nie bardzo miał gdzie iść.
U wszystkich kolegów była też na pewno Wigilia i byłoby to dla nich niezręczne, gdyby on do nich przyszedł. Wtedy zresztą z pewnością zainteresowaliby się nim rodzice jego kolegów, dzwoniliby do taty Janka.
Nie, to nie miało sensu. Po ulicach nie chciało mu się spacerować. Był przed południem po zakupy i zmarzł porządnie.

Do Wigilii, tak jak w roku poprzednim, ubrał się w najlepsze ubranie, zawiązał sobie, bez pomocy mamy, najpiękniejszy krawat. Węzeł nie był z pewnością tak zawiązany, jak być powinien, ale w końcu to nie było ważne i Janek postanowił, że nie odezwie się do nikogo ani słowem.
Patrzył na pozór obojętnie, jak mama przygotowywała stół.
Najchętniej by jej pomógł, gdyby powiedziała chociaż słowo. Nawet nie musiałaby prosić, tylko mogłaby polecić, żeby zrobił to albo tamto, ale jak nie, to nie.

Stał i przyglądał się. Było jak co roku. Mama rozsunęła najpierw stół, potem na środku umieściła trochę siana, przykryła stół najpiękniejszym białym obrusem, jaki tylko był w domu.
Z kolei na obrusie, w miejscu gdzie leżało siano, położyła opłatek.
Ten widok zawsze, co roku, go wzruszał, bo wiedział, co to znaczy: opłatki oznaczają Pana Jezusa, który się narodził na sianie. Ale teraz stał obojętny i patrzył zimny jak głaz.

Potem mama rozkładała talerze z pomocą siostry, która podlizywała się mamie jak mogła i była taka uprzejma, że aż się niedobrze robiło z tych słodkości.
Gwiazdka na pewno już dawno zaświeciła na ciemnym niebie, ale jakoś nikt nie pamiętał, by wyglądać przez okno. On pamiętał, ale też nie wypatrywał jej. Gdy wieczerza była gotowa, podeszli wszyscy do stołu.
Na koniec podszedł i Janek. Tata i mama uklękli -przy stole, ta smarkata też uklękła. Uklęknął i on z ociąganiem. Tego bal się najbardziej. Tatą zaczął się modlić na głos, potem wszyscy wstali, tata wziął Ewangelię i zaczął czytać o tym, jak to tam wtedy było. Słuchał tego, co znał prawie na pamięć i było mu bardzo smutno. Tak długo czekał na te święta, tak myślał, że może dla niego Pan Jezus się też narodzi, a tymczasem wszystko się pokiełbasiło i to przez tę głupią srokę.

Gdy tatuś skończył czytać, odłożył Ewangelię, schylił się nad stołem, wziął opłatek, podszedł do mamy, zaczął do niej coś mówić. Janek już nie bardzo słyszał, co tam tatuś mówi, tylko patrzył na mamę. Mama najpierw się uśmiechała, ale najwyraźniej z dużym zażenowaniem, a potem do uśmiechu zaczęły dołączać się łzy. Popatrzył na tatę. On był też bardzo wzruszony, ucałował mamę najpierw w rękę, potem 'w buzię.

Janek wiedział, że kolej na niego. Zrozumiał, że dopiero teraz przychodzi moment najgorszy.
Tymczasem nagle znalazł się w objęciach mamy i poczuł jak wszystko tamto, co było w jego duszy twarde jak skała, znikło. Zrobiło mu się bardzo żal, że był taki niedobry dla mamy, przytulił się do niej i zaczął płakać jak malutkie dziecko. Słyszał tylko jak przez mgłę słowa mamy: "ty głuptasku" i życzenia jakieś: "żeby był grzeczny i żeby się dobrze uczył".
Czuł, że mama wciąż głaszcze go po głowie i najchętniej trwałby tak przytulony do mamy, bo mu było dobrze, a oprócz tego wstydził się: bo jak tu pokazać swoją zapłakaną twarz tatusiowi i siostrze.

Ale już znalazł się w ramionach taty, który się tak zachował, jakby niczego nie zauważył, poklepał go po plecach i powiedział jak zwykle:
- Żebyś był dzielnym człowiekiem i żebym ja się nie musiał za ciebie wstydzić.
Janek wciąż miał jeszcze mokre oczy i trudno mu było złapać oddech. Na szczęście przyszła kolej na siostrę, która była zaryczana jeszcze bardziej niż on sam i nie musiał się przed nią niczego wstydzić.

Wreszcie trzeba było zasiąść do stołu. Wszyscy udawali, że są bardzo zajęci jedzeniem zupy.
Tata nawet pochwalił, że świetna zupa grzybowa, mama z uśmiechem przetykanym łzami odpowiedziała, że to nie świetna zupa grzybowa, najwyżej jest to świetny barszcz, wszyscy się śmiali i udawali, że to ze śmiechu wycierają łzy i było już wszystko bardzo dobrze. Potem było jeszcze jedno danie i jeszcze jedno, i jeszcze jedno - trudno było je zliczyć.
Nawet już nie bardzo mógł jeść, ale jadł dalej, choćby dlatego, by ukryć wzruszenie, które wciąż jeszcze nim wstrząsało. Wreszcie pojawił się kompot z suszonych śliwek i to był koniec.

Wtedy tata powiedział:
- Janek, baw się w kościelnego i zapal świece.
Wobec tego zaczął zapalać świeczki.
Tata zgasił światło i zaczęło się kolędowanie.
Janek wziął śpiewnik z kolędami i śpiewał jedną za drugą alfabetem po kolei, które tylko melodie pamiętał. Siostrzyczka się do niego przytuliła i usiłowała mu wtórować fałszując na wszystkie strony. Całemu śpiewaniu przewodziła mama, która miała śliczny głos. Tata włączał się tylko od czasu do czasu.

Tak mógłby siedzieć do samego rana i kolędować, ale mama stwierdziła, że już pora spać i że jeszcze moment, a Janek z siostrą pospadają z krzeseł jak gruszki z wierzby, bo im tak lecą głowy. Chociaż to nie była prawda, chętnie poszedł się myć, bo jednak w gruncie rzeczy spać mu się chciało.
Za chwilę był już w łóżku, które na początku było zimne, pachniało krochmalem i świeżością jak nigdy w ciągu roku.

Mama oświadczyła, że Janek z siostrą zostaną w domu, a ona z tatą pójdzie na pasterkę. W międzyczasie zrobi tylko porządek w kuchni.

Leżał w łóżku i przez uchylone drzwi patrzył na choinkę błyskającą w ciemnościach wszystkimi swoimi wspaniałościami. Było mu dobrze jak nigdy w życiu, tak dobrze, że najchętniej by umarł ze szczęścia. Przymrużył oczy, jak to miał zwyczaj robić.

Kolorowe paciorki mrowiły się z góry na dół coraz bardziej, coraz szybciej, wreszcie tyle ich było, że aż stały się całkiem białe - to już nie były paciorki, tylko zawierucha, która wokół niego się kłębiła. Szedł w niej po omacku, ale wcale się nie bał.
Chociaż płatki śniegu wirowały wokół niego, wcale nie czuł ani zimna, ani wiatru, ani śniegu na twarzy, było mu dobrze i ciepło. Szedł wciąż naprzód i nie obawiał się, że zbłądzi.
Jeszcze mu tego nikt nie mówił, ani on sobie sam też nie, ale wiedział, że idzie do Jezusa, który się narodził w stajni.

Nagle znalazł się na drodze w lesie.
Las był podobny do parku, gdzie w lecie bawił się, a w zimie chodził czasem z mamą i siostrą na sanki. Były podobne drzewa i krzaki, tylko wszystkie przysypane grubą warstwą śniegu. Chociaż wiedział, że jest noc, to jednak było jasno - chyba od księżyca - a śnieg się skrzył jak diamenty.

Nagle znalazł się na skraju jakiejś polany.
W głębi niej zobaczył stajenkę. Była podobna do tej, którą budował w czasie Adwentu. Strzecha przywalona śniegiem; nad nią gwiazda z wielkim ogonem. Światło, które padało przez otwarte drzwi i okna,
oświecało krzaki i drzewa stojące w pobliżu. Nagle znalazł się wewnątrz szopki. Klęczał na podłodze stajni.
Obok siebie spostrzegł klęczącego tatusia i mamusię oraz siostrę, którzy uśmiechali się do niego.
Poczuł się tak samo szczęśliwy jak w czasie Wigilii przy składaniu życzeń. Wtedy przypomniał sobie to, co mama mu powiedziała na samym początku Adwentu, że gdy będzie grzeczny, to Pan Jezus narodzi się dla niego.

"Czy Jezus narodził się dla mnie także?"

Poczuł, że musi spojrzeć w żłobek.

"Jezus tam na pewno jest. Tylko czy ja Go zobaczę?" - przeniknął go głęboki niepokój.

Ale przecież powinien zobaczyć.
"Przecież przeprosiłem mamę, tatę i siostrę.
Przecież starałem się być grzeczny podczas Adwentu".

Pełen determinacji zdecydował się.
Z oczami pełnymi łez podniósł głowę - i ujrzał.

Na sianku przykrytym białą chustą leżało Dzieciątko.


- ks. M. Maliński

Opłatek

 ".....Po dzień dzisiejszy świąteczny opłatek wigilijny

jest dla nas symbolem pokoju i dobra.
Dlatego zgodnie z przechodzącym z pokolenia na pokolenie obyczajem, w niezwykły i najpiękniejszy w roku wieczór wigilijny
łamiemy i ze czcią pożywamy opłatek —
znak pokoju, pojednanie, przebaczenie, miłości,
przeżywanej wspólnie radości Bożego Narodzenia
i wierności najcenniejszym naszym i najlepszym tradycjom...."

Podziel się wirtualnym opłatkiem


 Podziel się wirtualnym opłatkiem

Listy do świętego Mikołaja

 Zbliżał się 6 grudnia. Św. Mikołaj siedział i czytał listy,

które mu dzieci przysyłały przed jego imieninami.
Starego biskupa, przez wszystkich w niebie kochanego,
otoczyły aniołki.
Otwierały mu listy i porządkowały.
Czasem święty staruszek nie mógł sobie poradzić z kulasami nabazgranymi przez jakiegoś dzieciaka, który dopiero zaczynał poznawać ciężką i trudną sztukę pisania.
Wtedy aniołki brały na jego prośbę taki list w swoje delikatne ręce i odczytywały go świętemu na głos.

- Co on tam napisał? - zapytywał z troską święty.
- Weź to i popatrz, bo nie mogę odczytać tych bazgrołów.

Aniołek wziął kolejny list i odczytał:
- Proszę Cię, święty Mikołaju, żebyś mi przyniósł kolej.
- Aha, kolej. A dalej co?
- Taki pociąg, żebym się zmieścił w nim i ja, i mój piesek Ciapek, i mój kociak Łapek".
- Żeby były długie szyny. Bo chcę objechać swoim pociągiem dookoła świat".

- No, no, no. Skąd on taki wędrowniczek. A tu co napisane?

Aniołek wziął list. Po chwili zaczął:
"Przewielebny św. Mikołaju! Proszę Cię, żebyś mi przysłał kiełbasę prawdziwą. Taką długą, żeby mi starczyła do następnego roku.
A w przyszłym roku poproszę Cię o taką samą".

- Skąd on ma taki apetyt na kiełbasę - zdziwił się święty.

Następny list był trudny do odczytania. Święty Mikołaj podał aniołkowi pomarszczoną kartkę papieru.
- Czytaj, czytaj. Szkoda czasu. Tyle jeszcze listów do odczytania. - powiedział święty

- "Święty Mikołaju! Nie proszę Cię o żadne zabawki, ani łakocie.
Proszę Cię tylko o jedno. Uzdrów moją Mamę."

Zrobiło się cicho. Po chwili milczenia św. Mikołaj spytał:

- To już wszystko co tam napisane?

- Jeszcze nie. "Moja Mama jest ciężko chora od dawna i żadne lekarstwo nie pomaga.
Lekarze powiedzieli: Już tylko Bóg może ją uratować.
Pomyślałem sobie, że do Pana Boga niełatwo się dostać,
bo przecież tylu ludzi wciąż Go o coś prosi,
wobec tego piszę do Ciebie,
abyś Ty wstawił się za moją mamą do Pana Boga."

Święty Mikołaj poprosił aniołka, aby mu pokazał to dziecko.
Aniołek rozejrzał się po Ziemi i wskazał. Św. Mikołaj zmrużył oczy i popatrzył pilnie, choć to mu nie było potrzebne.
Zobaczył chłopca w szpitalu przy łóżku matki.

- To znaczy, że żyje.

Podniósł się żwawo z fotela.
- Ja tu zaraz przyjdę.
- A gdzie idziesz święty Mikołaju?
- Jak to gdzie? - zdziwił się święty. - Do Pana Boga,
żeby Go prosić o zdrowie matki.


- Ks. M. Maliński




Choinka

 Współczesna choinka, jak uczy Kościół,

jest odwzorowaniem drzewa rajskiego: "drzewa życia",
biblijnego drzewa wiadomości dobra i zła,
pod którym rozpoczęła się historia ludzkości.

Choinkę wnosi się do domu w dniu,
w którym wspominamy pierwszych ludzi - Adama i Ewę.
Na choince nie może zabraknąć jabłek,
bo właśnie te owoce były na owym biblijnym drzewie,
a ponadto jabłko symbolizuje zdrowie
i czerstwość do późnej starości.

Wśród iglastych gałązek wiją się łańcuchy -
lekkie, słomkowe, bibułkowe,
to pamiątka po wężu kusicielu.
Pętają choinkę jak niewolnicę, przypominając,
że cały ludzki ród znajduje się w niewoli grzechu.

Gwiazda na szczycie drzewka
symbolizuje gwiazdę betlejemską,
która wiodła Trzech Króli do Dzieciątka Jezus.

Gorejące na gałązkach świeczki (dzisiejsze lampki)
jakby okruchy ognia,
który dawniej płonął w izbie przez całą noc wigilijną,
aby przychodzące na ten czas dusze przodków mogły się ogrzać, 
dzisiaj przypominają one o nigdy nie gasnącej Bożej miłości do ludzi.

Choinki ubiera się także w piernikowe figurki ludzi i zwierząt,
oraz bombki.
Tak ustrojona choinka powinna stać w domu do Trzech Króli.



Bożonarodzeniowy Dar

 



Czerwona tarcza słońca coraz szybciej chyliła się ku zachodowi. 
Ostatnie długie promienie przetykały łagodnie czuby
najwyższych sosen, wzniecając kręgi iskier
w napotkanych pojedynczych płatkach śniegu.
Dobiegał końca kolejny, mroźny grudniowy dzień.

Na skraju niewielkiej świerkowej polany tkwił nieruchomo samotny człowiek. 
Zamyślonym wzrokiem błądził po obsypanych świeżym śnieżnym pierzem drzewach, jak gdyby czegoś jeszcze poszukiwał.
Tuż za nim, na starych drewnianych saneczkach,
leżała ścięta przeszło godzinę temu mała choinka na święta.
Nic nie mąciło przedwieczornej ciszy,
nawet urwis-wiatr z rzadka tylko potrącał tę czy inną gałązkę.

- Najwyższy czas wracać już do domu - pomyślał samotny człowiek.



Było już naprawdę późno.
Zdecydował się nie wracać tą samą drogą co zawsze,
tylko wybrał mniej wygodny skrót przez sosnowy zagajnik.
Dokuczało mu zmęczenie i niewiele go obchodziły pierwsze płatki śniegu, które niebawem poczęły wirować w powietrzu.
Odetchnął za to z ulgą, kiedy doleciało go znajome naszczekiwanie psów, a później zamajaczyły tuż przed nim - niczym wielkie śnieżne grzyby - wtulone w grudniową noc domki rodzinnej wioski.
W każdym z nich paliło się światło, rozlegały się krzyki zachwyconych dzieci, raz nawet poczuł zapach przyrządzonej świątecznej ryby.
Tylko ostatni domek mocno odróżniał się od pozostałych:
nienaturalnie cichy, mroczny, jakiś nieswój -
nawet dróżkę prowadzącą do drzwi zdążył przysypać świeży śnieg.

Był to jego dom.
Dom-przyjaciel, ale również niemy świadek bolesnych wydarzeń.


Dwa lata wcześniej przetoczyła się przez wioskę epidemia szkarlatyny. 
Bezlitosna choroba, drwiąc z wysiłków lekarzy,
wyciągała drapieżne ręce po coraz to nowe ofiary.
Zanim została pokonana, wielu ludziom nadszarpnęła zdrowie.
W domu leśniczego poczyniła największe spustoszenie:
najpierw straciła życie córka, a w parę dni później
również młoda żona leśniczego.
Usłużny i miły do tej pory człowiek zmienił się w samotnika
o ponurym spojrzeniu. Ludzie zaczęli się go bać.
Prawie nikt go nie odwiedzał, zresztą on sam wolał całe dnie przesiadywać w lesie, gdzie spędził też pierwsze święta po stracie rodziny.

Upływający czas łagodził stopniowo ból tęsknoty za najbliższymi.
Młody leśniczy stał się spokojniejszy i przestał stronić od ludzi.
Nadal jednak częstym gościem na jego twarzy był bezbrzeżny smutek, zwłaszcza kiedy widział inne rodziny, szczęśliwe, rozbrzmiewające hałasem dziecięcych zabaw.
On był sam i to najbardziej go gryzło.


"Wśród nocnej ciszy
głos się rozchodzi:
Wstańcie, pasterze..."

 doleciał go w pewnej chwili donośny śpiew kolędy z domu sąsiada - piekarza.

- Tak, to prawda - pomyślał leśniczy. - Ja też mam powstać i nie dać się zwyciężyć rozpaczy, chociaż straciłem najbliższe mi istoty. Może i dla mnie zajaśnieje dziś szczęśliwa gwiazda?

Pracy w domu czekało go mnóstwo.
Najpierw narąbał drew i rozpalił w piecu, gdyż w całym mieszkaniu
było bardzo chłodno. Potem wziął się za sprzątanie.
Wytrzepał stary chodnik, pozamiatał, poodkurzał.
Przy ubieraniu choinki poczuł się nagle dziwnie radosny - po raz pierwszy w ciągu tych ostatnich ponurych lat.
Przyrządzając kolację w małej kuchence, z wdzięcznością wspominał żonę, która, wykazując dużo cierpliwości, nauczyła go gotowania kilku potraw.
Myślał też o niespełna siedmioletniej córeczce, często śpiewającej mu wesołe piosenki.
Którąś z tych piosenek zapamiętał dosyć dobrze i nawet polubił. Nakrywając teraz do stołu, mruczał dziecięcą kolędę, z rzadka tylko fałszując.

Tuż przed posiłkiem wyszedł na chwilę z domu. Lubił takie krótkie, wieczorne spacery.
Pod nogami chrzęścił świeży dywan ze śniegu, wiatr ustał zupełnie i tylko niebo nad głową iskrzyło się coraz to nowymi gwiazdami. 
Wieczorną ciszę przerywały jedynie radosne okrzyki dzieci sąsiadów. Trójka chłopców wybiegła na dwór, by ulepić przed domem bałwana ze świeżego śniegu.
Po skończeniu zabawy zmęczeni ale i szczęśliwi chłopcy pobiegli do domu cieszyć się z otrzymanych świątecznych prezentów.


Wróciwszy do mieszkania, leśniczy bardziej wyczuł niż spostrzegł jakąś zmianę. Podejrzliwie obejrzał wszystkie kąty.
Wszędzie panował porządek, tylko że ktoś niespostrzeżenie odwiedził jego mieszkanie i potrącił choinkę.
Dolna gałąź drzewka kołysała się jeszcze, przyozdobiona wielkim sercem z piernika.

- Kto go tu powiesił? - zdziwił się leśniczy, podchodząc bliżej. 
Delikatnie wziął piernik do ręki. Oby twoje serce było wielkie - błysnął lukrowy napis na boku czekoladowego serduszka. Ze wzruszenia mężczyzna wypuścił piernik z dłoni.

- To na pewno dzieci piekarza go przyniosły - domyślił się wreszcie. - Kochane dzieciaki, pamiętały o mnie!

Zasiadł do kolacji. Dopiero w tym momencie poczuł, jak bardzo był zmęczony i głodny. Barszcz z grzybami, chociaż może nie najlepiej przyrządzony, smakował mu jak rzadko kiedy.
Równie szybko zniknęła z talerza ryba w galarecie.
Kiedy rozpoczął deser, usłyszał pukanie do drzwi.
Właściwie nie było to pukanie, tylko jedno dość silne uderzenie w drzwi.


- Co się tam dzieje? Czyżby wiatr na nowo rozpoczął swe nocne harce? - pomyślał. - Nie, tym razem to nie może być wiatr.

Dłuższą chwilę nasłuchiwał, ale hałas nie powtórzył się więcej.
Nie mogąc dłużej powstrzymywać ciekawości, szarpnął za klamkę i gwałtownie otworzył drzwi.
Zamiast wybuchnąć złością, ze zdziwienia aż otworzył usta.

Na progu siedziała drobna, wynędzniała postać.
Podarte, przyprószone śniegiem stare ubranie nie stanowiło wystarczającego zabezpieczenia przed kłującym zimnem, czego najlepszym dowodem był głośny kaszel dziecka.

Leśniczy nie tracił czasu. Zabrał niespodziewanego przybysza do środka, ściągnął zeń podarte ubranie, polecił ogrzać się przy piecu. Dziewięcioletnia może, wystraszona dziewczynka z przyjemnością przytuliła się do ciepłego kaflowego pieca.
Po dwóch kubkach gorącej herbaty zaczęła trochę nabierać rumieńców, nadal jednak kaszlała.
Chciwie pochłonęła podaną jej resztę barszczu.
Kiedy postawił przed nią dopiero co odgrzane drugie danie, spojrzała na niego z wdzięcznością, choć nieśmiało, i zabrała się do jedzenia.


Leśniczy czuł się tak onieśmielony, że nie bardzo wiedział, jak zacząć rozmowę. W pewnym momencie jego wzrok padł na czekoladowe serduszko, wiszące teraz spokojnie na gałęzi choinki. Podszedł do drzewka, zerwał piernik i przyniósł go dziecku.
W oczach dziewczynki błysnęła prawdziwa radość.
Wbiła zęby w piernik i delektowała się każdym jego kęsem.

- Dziękuję - wykrztusiła między jednym a drugim kęsem. - Kiedy jeszcze miałam mamę, marzyłam o takich piernikach. Ale mama była biedna...

Nie zamierzał pytać o nic więcej. Najprawdopodobniej matka dziewczynki wędrowała od wioski do wioski i najmowała się do każdej domowej pracy - prania, sprzątania...
Co się właściwie stało z tą biedną kobietą i w jaki sposób jej córka trafiła do domku leśniczego? Odpowiedź na to pytanie leśniczy uznał za sprawę mało ważną.
Być może dziewczynka sama kiedyś o tym opowie, jak nabierze więcej sił i ochoty.


- Czy upieczesz mi jeszcze takie serduszko? - zapytało dziecko już śmielszym głosem.

- Jeśli zostaniesz, upiekę ci całe mnóstwo czekoladowych serduszek - obiecał.

Jakiś czas siedzieli jeszcze przy piecu. Później, kiedy dziewczynka zaczęła się robić senna, przeniósł ją na łóżko w sypialni, dokładnie okrył grubą kołdrą i sam też położył się spać.
Kaszel minął i dziecko zapadło w zdrowy, głęboki sen.

Przed zaśnięciem leśniczy jeszcze chwilę się modlił.
Wspominał zmarłą żonę i córeczkę, dwa ponuro przeżyte lata i to, że dane mu było w dniu dzisiejszym wyzwolić się z ciemnej nocy duchowego załamania. Wspominał i dziękował, a jego anioł stróż z radością przedkładał tę modlitwę u tronu Najwyższego.

- Boże, najbardziej Ci dziękuję, że znowu zesłałeś mi kogoś, kogo mogę kochać - wyszeptał na zakończenie leśniczy, po czym mocniej przytulił dziecko do siebie, jakby w obawie, że ten świeżo zdobyty skarb odpłynie w nieznaną dal wraz z pierwszym oddechem nowego, bożonarodzeniowego poranka.


- o. Franciszek Czarnowski